wtorek, 8 stycznia 2013

25. posiedzenie Senatu - pierwsze wystąpienie w debacie nad ustawą budżetową na rok 2013

Pani Marszałek! Wysoki Senacie!
Muszę powiedzieć, że nie tylko jako były minister finansów i ekonomista, ale także jako obywatel bardzo lubię debaty budżetowe, ponieważ jak mało które debaty te obfitują w różnego rodzaju popisy retoryczne, bon moty, grepsy, które skrzętnie, że tak powiem, wyławiam. W Sejmie było wróżenie z kubków chyba po kawie pitej w Ministerstwie Finansów, ściskanie budżetu jak bombki, z której, jak się ją ściśnie, to nic nie zostanie. No, krew się poleje. Dzisiaj pierwsza trójka była, muszę powiedzieć, naprawdę wyborna, a poseł Pęk szczególnie. Ale na pośle Pęku nigdy się nie zawiodłem, również nie zawiodłem się tym razem. A chcę powiedzieć, że właściwie we wszystkich tych krytycznych wypowiedziach… Ażeby sprawa była jasna, ja nie mam bałwochwalczego stosunku do tego budżetu. Uważam, że w tej chwili, zgodnie z tymi danymi, które dzisiaj mamy, jest on, że tak powiem, na pograniczu realności. Powiedzmy, kilka miesięcy temu plasował się w okolicach środka, takich stanów średnich, teraz jest na pograniczu, ale to nie znaczy, że trzeba go skreślać i twierdzić, że do niczego się nie nadaje. A więc, jak powiadam, wybitnie pozytywnego stosunku do niego nie mam i pewnie, gdybym miał więcej czasu, powiedziałbym tutaj więcej na ten temat.
W powodzi tych bon motów, grepsów, powiedzonek itd. zagubiła się gdzieś zwykła logika. Ponieważ główny zarzut, jaki tu padał… Pomijam wypowiedzi, które poruszały sprawy konkretne, powiedzmy, wypowiedzi naukowców, takie jak ostatnie, czy dotyczące Polonii itd. W przypadku ogólnego podejścia do budżetu krytyka wygląda w ten sposób: ten budżet jest fikcją, jest takim królikiem wyciągniętym z melonika czy cylindra. A dlaczego jest fikcją? No, dlatego, że tempo wzrostu PKB jest założone zbyt wysoko, przedstawiciele wszystkich instytucji już mówią, że będzie niższe, że oczywiście dochody są zawyżone, że będą znacznie niższe. Teraz, proszę państwa, zastanówmy się chwilę. Jeżeli tak jest, jeżeli naprawdę tak uważacie, to zadaniem logicznie rozumującej i odpowiedzialnej opozycji jest zaproponować poprawkę polegającą na zmniejszeniu dochodów. I wtedy mamy dwa wyjścia. Pierwsze to zostawić wydatki, bo przecież za mało wydajemy, i zwiększyć deficyt, czyli zwiększyć dług publiczny – ale proszę wtedy nie mówić o tym, że się zadłużamy. A drugie wyjście jest takie, żeby ciąć wydatki i zostawić taki deficyt, który został zaplanowany, ale skoro tak, to proszę pokazać, gdzie ciąć. Ja na przykład obciąłbym wydatki na obronę narodową, bo uważam, że Polska jest krajem bezpiecznym i że niepotrzebnie tyle na to wydajemy. Ale nie ma takich propozycji; nie ma żadnych propozycji tego rodzaju – wręcz przeciwnie: są propozycje dotyczące zwiększania wydatków.
Pan senator Bierecki podniósł sprawę współfinansowania inwestycji razem z funduszami europejskimi i udowadniał, że tam jest rezerwa. Nie za duża jest ta rezerwa, między nami mówiąc, ale jakaś jest.
(Senator Grzegorz Bierecki: Na poprawki wystarczy.)
Dobrze więc, jest jakaś rezerwa. No ale, proszę państwa, jeżeli pan senator Bierecki w tym samym wystąpieniu mówi, że założono zbyt wysoki wzrost i zbyt wysokie dochody, to powinien po prostu zaproponować obniżenie dochodów i zlikwidowanie tej rezerwy, a nie rozdysponowanie jej na inne cele. Tak więc mój apel to jest apel o minimum logiki w takiej sytuacji, bo jeżeli nie ma logiki, to zmienia się to wszystko w ileś tam godzin retorycznych popisów. To jest pierwsza sprawa.
Druga sprawa dotyczy prezydenta. Jakoś nikt tu nie broni prezydenta, więc jako senator niezależny będę prezydenta bronił. Ktoś tutaj wystąpił i powiedział, że nasz prezydent ma takie wydatki jak królowa brytyjska albo nawet większe.
(Senator Grzegorz Bierecki: Chyba większe.)
No nie. Panie Senatorze, uprzejmie informuję, że według ostatnich danych – być może pan ma wcześniejsze…
(Senator Grzegorz Bierecki: To są dane z 2011 r.)
Aha, dobrze. Zatem na jednego… Proszę przeprowadzić rachunki – ja nie mam aż tyle czasu. Proszę to policzyć. Każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii płaci 62 pensy na utrzymanie królowej brytyjskiej. Mamy więc 62 pensy razy sześćdziesiąt dwa miliony mieszkańców, co daje nam około 38 milionów funtów, czyli w przeliczeniu na złotówki – funt według aktualnego kursu kosztuje 5 zł – mamy kwotę około 190 milionów zł. A my na prezydenta zapisaliśmy 178 milionów zł, a więc, po pierwsze, mniej, a po drugie, w kwocie 178 milionów zł znajduje się kwota 41 milionów zł na renowację zabytków Krakowa – jak wiadomo, królowa brytyjska takimi sprawami się nie zajmuje, a już na pewno nie Krakowem – i 15 milionów zł na Radę Bezpieczeństwa Narodowego. To razem daje 56 milionów zł i kiedy to odejmiemy, będziemy mieli 120 milionów zł.
Wreszcie na koniec zajrzyjmy do konstytucji i zobaczmy, co robi nasz prezydent, a co robi królowa brytyjska. Królowa brytyjska, jak wiadomo, panuje, a nie rządzi – wszyscy kochamy królową brytyjską; uważam, że Brytyjczycy wydają na nią za mało, ale nie w tym rzecz – a nasz prezydent nie tylko podpisuje ustawy, ale może je skierować do Trybunału, może je zawetować, ma inicjatywę ustawodawczą, jest naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych, mianuje szefów sztabu generalnego, ambasadorów, prezesów sądów itd. Do tego wszystkiego potrzebny jest sztab ludzi, bo nie da się inaczej… Tak że moja prośba jest taka, żeby prezydenta Komorowskiego z królową brytyjską już więcej nie porównywać. Lubimy – teraz zaryzykuję – królową brytyjską i lubimy prezydenta Komorowskiego, ale to są dwie zupełnie inne postacie.
I ostatnia sprawa, sprawa wpłat Narodowego Banku Polskiego. To rzeczywiście jest dość notoryczna sytuacja. Wpłata, jaka jest w budżecie, jest wpłatą proponowaną przez Narodowy Bank Polski, taka musi zostać wstawiona. To znaczy, że w tej sprawie minister finansów nie ma możliwości manewru, może o tym dyskutować wcześniej, ale nie ma takiej możliwości. No, sprawa polega na tym – ja przypomnę – że zgodnie z tak zwaną nomenklaturą Unii Europejskiej wtedy, kiedy się bada deficyty budżetowe poszczególnych krajów, wpłaty banków centralnych nie są liczone. Czyli jeżeli Polska… No, my zaliczyliśmy do tego te 8 miliardów wpłaty i zmniejszyliśmy sobie deficyt, ale Eurostat powiada: nie, nie, chwileczkę, to się liczy bez tego. My liczymy inaczej i dobrze, to nasza sprawa. Ale dlaczego oni tak robią? Dlatego, że to są wpłaty absolutnie niepewne, absolutnie niepewne, one w bardzo dużym stopniu zależą od kursów, zwłaszcza w takim przypadku jak Polska, a to są rzeczy bardzo wahliwe i zakładanie tego z góry byłoby dosyć ryzykowne. Lepiej jest przyjąć niewielką kwotę, a jeżeli się okaże, że ona jest wyższa, to nie powinna iść na finansowanie jakichś wielkich zadań, tylko na zmniejszanie deficytu, po prostu, zwyczajnie. I to byłoby chyba najlepsze rozwiązanie.
I na koniec uwaga krytyczna, może nie tyle w stosunku do tego budżetu, ile co do pewnej metody dyskutowania o budżecie, jaka – to nie dotyczy tylko opozycji czy w szczególności PiS, a w ogóle, były już różne rządy – od lat jest u nas stosowana. Mianowicie, z jednej strony, zarzuca się poszczególnym ministrom finansów – sam tego doświadczyłem – że są księgowymi, a z drugiej strony, dyskutuje się z nimi jak z księgowymi, czyli dawaj tam oglądać te cyferki na wszystkie strony i z nim dyskutować. Tymczasem, proszę państwa – może tak bardzo szczegółowo się tym nie interesujemy, ale chyba trochę tak – od czasu do czasu są spory dotyczące budżetu na przykład w Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech, czy we Francji, czy w Wielkiej Brytanii i w tych krajach tego rodzaju dyskusji, jak u nas, czyli czy tam założono o tyle więcej, 0,5% itd., w ogóle nie ma, to jest sprawa odpowiedzialności rządu, w porządku. Tam się dyskutuje o programach, które są do zrealizowania, o programach. Te programy są wyliczone i one kosztują. W związku z tym dyskusja budżetowa jest taka: ile konkretnie wydajemy na dożywianie dzieci i czy robimy to prawidłowo? Czy to obejmuje… Ile to będzie w następnym roku? A ile w kolejnym? Jaki jest program w tej sprawie i czy ten program umieścimy w budżecie, czy nie umieścimy, skreślamy? W Stanach Zjednoczonych jest dyskusja o tym, czy robić tarczę antyrakietową, czy nie i za ile, i dopiero wtedy jest dyskusja budżetowa: tu zmniejszmy, tam zwiększmy. Ale cały czas mówi się, że tak powiem, pod pewne programy. U nas kiedyś podjęto taką próbę, to cały czas wisi gdzieś tam w powietrzu, związaną z budżetami zadaniowymi i to niby tak miało wyglądać. Oczywiście nie wszystko w budżecie jest zadaniowe, są płace dla administracji, różne takie sprawy, które są pewnymi stałymi elementami, ale znaczącą część zajmują zadania i te zadania są wymieniane razem z kosztami, są wieloletnie, a dyskusja powinna dotyczyć tego, czy je robić, czy ich nie robić, czy to zmniejszyć, zwiększyć, przesunąć. No, może dożyję takich czasów, że u nas też tak będzie. I może jeszcze jednego dożyję, mianowicie że rządzący z opozycją czy opozycja z rządzącymi usiądą kiedyś razem poza salą przed omawianiem budżetu i podyskutują trochę o wydatkach sztywnych z budżetu, które w Polsce wynoszą 75% tego budżetu i powodują, że jakiekolwiek manewry, między innymi te programowe, wprowadzanie nowych programów itd., są niezwykle utrudnione, oraz podyskutują o tym, jak można je uelastycznić, kiedy, w jakim czasie. Bo dzisiaj rządzą ci, jutro rządzą tamci, a to są sprawy, które przydadzą się wszystkim. Dziękuję.