Pani Marszałek! Wysoki Senacie!
Muszę
powiedzieć, że nie tylko jako były minister finansów i ekonomista, ale
także jako obywatel bardzo lubię debaty budżetowe, ponieważ jak mało
które debaty te obfitują w różnego rodzaju popisy retoryczne, bon moty,
grepsy, które skrzętnie, że tak powiem, wyławiam. W Sejmie było wróżenie
z kubków chyba po kawie pitej w Ministerstwie Finansów, ściskanie
budżetu jak bombki, z której, jak się ją ściśnie, to nic nie zostanie.
No, krew się poleje. Dzisiaj pierwsza trójka była, muszę powiedzieć,
naprawdę wyborna, a poseł Pęk szczególnie. Ale na pośle Pęku nigdy się
nie zawiodłem, również nie zawiodłem się tym razem. A chcę powiedzieć,
że właściwie we wszystkich tych krytycznych wypowiedziach… Ażeby sprawa
była jasna, ja nie mam bałwochwalczego stosunku do tego budżetu. Uważam,
że w tej chwili, zgodnie z tymi danymi, które dzisiaj mamy, jest on, że
tak powiem, na pograniczu realności. Powiedzmy, kilka miesięcy temu
plasował się w okolicach środka, takich stanów średnich, teraz jest na
pograniczu, ale to nie znaczy, że trzeba go skreślać i twierdzić, że do
niczego się nie nadaje. A więc, jak powiadam, wybitnie pozytywnego
stosunku do niego nie mam i pewnie, gdybym miał więcej czasu,
powiedziałbym tutaj więcej na ten temat.
W
powodzi tych bon motów, grepsów, powiedzonek itd. zagubiła się gdzieś
zwykła logika. Ponieważ główny zarzut, jaki tu padał… Pomijam
wypowiedzi, które poruszały sprawy konkretne, powiedzmy, wypowiedzi
naukowców, takie jak ostatnie, czy dotyczące Polonii itd. W przypadku
ogólnego podejścia do budżetu krytyka wygląda w ten sposób: ten budżet
jest fikcją, jest takim królikiem wyciągniętym z melonika czy cylindra. A
dlaczego jest fikcją? No, dlatego, że tempo wzrostu PKB jest założone
zbyt wysoko, przedstawiciele wszystkich instytucji już mówią, że będzie
niższe, że oczywiście dochody są zawyżone, że będą znacznie niższe.
Teraz, proszę państwa, zastanówmy się chwilę. Jeżeli tak jest, jeżeli
naprawdę tak uważacie, to zadaniem logicznie rozumującej i
odpowiedzialnej opozycji jest zaproponować poprawkę polegającą na
zmniejszeniu dochodów. I wtedy mamy dwa wyjścia. Pierwsze to zostawić
wydatki, bo przecież za mało wydajemy, i zwiększyć deficyt, czyli
zwiększyć dług publiczny – ale proszę wtedy nie mówić o tym, że się
zadłużamy. A drugie wyjście jest takie, żeby ciąć wydatki i zostawić
taki deficyt, który został zaplanowany, ale skoro tak, to proszę
pokazać, gdzie ciąć. Ja na przykład obciąłbym wydatki na obronę
narodową, bo uważam, że Polska jest krajem bezpiecznym i że
niepotrzebnie tyle na to wydajemy. Ale nie ma takich propozycji; nie ma
żadnych propozycji tego rodzaju – wręcz przeciwnie: są propozycje
dotyczące zwiększania wydatków.
Pan
senator Bierecki podniósł sprawę współfinansowania inwestycji razem z
funduszami europejskimi i udowadniał, że tam jest rezerwa. Nie za duża
jest ta rezerwa, między nami mówiąc, ale jakaś jest.
(Senator Grzegorz Bierecki: Na poprawki wystarczy.)
Dobrze
więc, jest jakaś rezerwa. No ale, proszę państwa, jeżeli pan senator
Bierecki w tym samym wystąpieniu mówi, że założono zbyt wysoki wzrost i
zbyt wysokie dochody, to powinien po prostu zaproponować obniżenie
dochodów i zlikwidowanie tej rezerwy, a nie rozdysponowanie jej na inne
cele. Tak więc mój apel to jest apel o minimum logiki w takiej sytuacji,
bo jeżeli nie ma logiki, to zmienia się to wszystko w ileś tam godzin
retorycznych popisów. To jest pierwsza sprawa.
Druga
sprawa dotyczy prezydenta. Jakoś nikt tu nie broni prezydenta, więc
jako senator niezależny będę prezydenta bronił. Ktoś tutaj wystąpił i
powiedział, że nasz prezydent ma takie wydatki jak królowa brytyjska
albo nawet większe.
(Senator Grzegorz Bierecki: Chyba większe.)
No nie. Panie Senatorze, uprzejmie informuję, że według ostatnich danych – być może pan ma wcześniejsze…
(Senator Grzegorz Bierecki: To są dane z 2011 r.)
Aha,
dobrze. Zatem na jednego… Proszę przeprowadzić rachunki – ja nie mam aż
tyle czasu. Proszę to policzyć. Każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii
płaci 62 pensy na utrzymanie królowej brytyjskiej. Mamy więc 62 pensy
razy sześćdziesiąt dwa miliony mieszkańców, co daje nam około 38
milionów funtów, czyli w przeliczeniu na złotówki – funt według
aktualnego kursu kosztuje 5 zł – mamy kwotę około 190 milionów zł. A my
na prezydenta zapisaliśmy 178 milionów zł, a więc, po pierwsze, mniej, a
po drugie, w kwocie 178 milionów zł znajduje się kwota 41 milionów zł
na renowację zabytków Krakowa – jak wiadomo, królowa brytyjska takimi
sprawami się nie zajmuje, a już na pewno nie Krakowem – i 15 milionów zł
na Radę Bezpieczeństwa Narodowego. To razem daje 56 milionów zł i kiedy
to odejmiemy, będziemy mieli 120 milionów zł.
Wreszcie
na koniec zajrzyjmy do konstytucji i zobaczmy, co robi nasz prezydent, a
co robi królowa brytyjska. Królowa brytyjska, jak wiadomo, panuje, a
nie rządzi – wszyscy kochamy królową brytyjską; uważam, że Brytyjczycy
wydają na nią za mało, ale nie w tym rzecz – a nasz prezydent nie tylko
podpisuje ustawy, ale może je skierować do Trybunału, może je zawetować,
ma inicjatywę ustawodawczą, jest naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych,
mianuje szefów sztabu generalnego, ambasadorów, prezesów sądów itd. Do
tego wszystkiego potrzebny jest sztab ludzi, bo nie da się inaczej… Tak
że moja prośba jest taka, żeby prezydenta Komorowskiego z królową
brytyjską już więcej nie porównywać. Lubimy – teraz zaryzykuję – królową
brytyjską i lubimy prezydenta Komorowskiego, ale to są dwie zupełnie
inne postacie.
I
ostatnia sprawa, sprawa wpłat Narodowego Banku Polskiego. To
rzeczywiście jest dość notoryczna sytuacja. Wpłata, jaka jest w
budżecie, jest wpłatą proponowaną przez Narodowy Bank Polski, taka musi
zostać wstawiona. To znaczy, że w tej sprawie minister finansów nie ma
możliwości manewru, może o tym dyskutować wcześniej, ale nie ma takiej
możliwości. No, sprawa polega na tym – ja przypomnę – że zgodnie z tak
zwaną nomenklaturą Unii Europejskiej wtedy, kiedy się bada deficyty
budżetowe poszczególnych krajów, wpłaty banków centralnych nie są
liczone. Czyli jeżeli Polska… No, my zaliczyliśmy do tego te 8 miliardów
wpłaty i zmniejszyliśmy sobie deficyt, ale Eurostat powiada: nie, nie,
chwileczkę, to się liczy bez tego. My liczymy inaczej i dobrze, to nasza
sprawa. Ale dlaczego oni tak robią? Dlatego, że to są wpłaty absolutnie
niepewne, absolutnie niepewne, one w bardzo dużym stopniu zależą od
kursów, zwłaszcza w takim przypadku jak Polska, a to są rzeczy bardzo
wahliwe i zakładanie tego z góry byłoby dosyć ryzykowne. Lepiej jest
przyjąć niewielką kwotę, a jeżeli się okaże, że ona jest wyższa, to nie
powinna iść na finansowanie jakichś wielkich zadań, tylko na
zmniejszanie deficytu, po prostu, zwyczajnie. I to byłoby chyba
najlepsze rozwiązanie.
I
na koniec uwaga krytyczna, może nie tyle w stosunku do tego budżetu,
ile co do pewnej metody dyskutowania o budżecie, jaka – to nie dotyczy
tylko opozycji czy w szczególności PiS, a w ogóle, były już różne rządy –
od lat jest u nas stosowana. Mianowicie, z jednej strony, zarzuca się
poszczególnym ministrom finansów – sam tego doświadczyłem – że są
księgowymi, a z drugiej strony, dyskutuje się z nimi jak z księgowymi,
czyli dawaj tam oglądać te cyferki na wszystkie strony i z nim
dyskutować. Tymczasem, proszę państwa – może tak bardzo szczegółowo się
tym nie interesujemy, ale chyba trochę tak – od czasu do czasu są spory
dotyczące budżetu na przykład w Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech,
czy we Francji, czy w Wielkiej Brytanii i w tych krajach tego rodzaju
dyskusji, jak u nas, czyli czy tam założono o tyle więcej, 0,5% itd., w
ogóle nie ma, to jest sprawa odpowiedzialności rządu, w porządku. Tam
się dyskutuje o programach, które są do zrealizowania, o programach. Te
programy są wyliczone i one kosztują. W związku z tym dyskusja budżetowa
jest taka: ile konkretnie wydajemy na dożywianie dzieci i czy robimy to
prawidłowo? Czy to obejmuje… Ile to będzie w następnym roku? A ile w
kolejnym? Jaki jest program w tej sprawie i czy ten program umieścimy w
budżecie, czy nie umieścimy, skreślamy? W Stanach Zjednoczonych jest
dyskusja o tym, czy robić tarczę antyrakietową, czy nie i za ile, i
dopiero wtedy jest dyskusja budżetowa: tu zmniejszmy, tam zwiększmy. Ale
cały czas mówi się, że tak powiem, pod pewne programy. U nas kiedyś
podjęto taką próbę, to cały czas wisi gdzieś tam w powietrzu, związaną z
budżetami zadaniowymi i to niby tak miało wyglądać. Oczywiście nie
wszystko w budżecie jest zadaniowe, są płace dla administracji, różne
takie sprawy, które są pewnymi stałymi elementami, ale znaczącą część
zajmują zadania i te zadania są wymieniane razem z kosztami, są
wieloletnie, a dyskusja powinna dotyczyć tego, czy je robić, czy ich nie
robić, czy to zmniejszyć, zwiększyć, przesunąć. No, może dożyję takich
czasów, że u nas też tak będzie. I może jeszcze jednego dożyję,
mianowicie że rządzący z opozycją czy opozycja z rządzącymi usiądą
kiedyś razem poza salą przed omawianiem budżetu i podyskutują trochę o
wydatkach sztywnych z budżetu, które w Polsce wynoszą 75% tego budżetu i
powodują, że jakiekolwiek manewry, między innymi te programowe,
wprowadzanie nowych programów itd., są niezwykle utrudnione, oraz
podyskutują o tym, jak można je uelastycznić, kiedy, w jakim czasie. Bo
dzisiaj rządzą ci, jutro rządzą tamci, a to są sprawy, które przydadzą
się wszystkim. Dziękuję.